Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiedy, co się od czasu do czasu przygodziło, śpiewał:

Owiecki pocytać, owiecek niespełna,
cy sie potraciła po za bucki wełna? —

to już Sobek wiedział, że albo »wilk co porwał«, albo »z turnie odpadła«, albo sie »cosi kajsi stało, ani niewiedzieć co, co jednéj niemas«... Czasem dwu, czasem trzech... Bo Mardułę kusiło w nocy, kusiło i w dzień — a nieszczęście nie czeka. On ino ku Bronci Polkowskiej w Kasprową, albo ku Helci od Seligi w Goryczkową od owiec poleciał — raz kieli cas[1] — bo przecie dziewek na miejscu przy Stawach moc było — hop! jest! brakuje.
Sobek teremtetuje, gniewa się, to potem na parę casów dobrze.
Ale Mardułę kusiło w nocy, kusiło i w dzień...
Przerachował Sobek owce, z kierdela brakło trzech.
— No, kieloz ik ta chybio? Jedna? — zapytał Marduła z udaną niedbałością, bo się Sobka bał.
— Trzi — odpowiedział Sobek.
— Moze? — zauważył Marduła jakoby ze zdziwieniem.

— Coś robiéł?

  1. rzadko.