Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Je cozbyk robiéł? Mozek ta zadrzimał kielo telo.
— Kaś béł?
— W Kaspr — mom pedzieć: w Kościelcu.
— Dy jo wiem, zek ci w Kościelec z owcami kazał iść; ale kaś ty sam, przez owiec, béł?
— Je kazbyk béł? Déj ci godom: mozek ta zadrzimnon, a Licha z Biédom nietrza pytać.[1] Oni som wartcy.
— Jak ty ku Bronci.
— Edź — obraził się Marduła, a gońcy huknęli śmiechem.
— Jo wiem, jako béło — rzekł Smaś. — Raróg bozek wloz Gałajdzie do rękowa i we wilkołaka go odmienił. On owce Mardule porwał i zjod!
— Hahaha! — śmiali się gońcy i jęli wołać ku wolarzom: Gałajda! Zjodeś Mardułowi owce!
Bo Gałajda, jak olbrzymi był i za trzech ludzi siłę miał, tak też za trzech ludzi jadł, mógł jeść zawsze i nigdy syty nie był.
A Raróg Rarasik, bożek maleńki, Peklenca Boga służebnik, w Gałajdowym rękawie jak pchła mógł skakać.

— No — rzekł Sobek, pozierając na gęste, mroczne mgły, które zawaliły góry — dziś ig niémas co iść sukać. Ciémno. Héba jutro rano.

  1. prosić.