Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I wydaje się opatowi, iż Bóg widzi jego modlitwę — jego i klasztornego ogrodu; iż odwieczne dęby, lipy i klony, wśród których w surowym swym habicie się przechadza, współ z nim się modlą, jakoby kopułę nad ołtarzem, baldakim splecionych konarów nad jego pacierzem czyniące.
O ojcze, ojcze Pstrokoński!...
Czemuż nie chciałeś krzyża w rękę wziąć i z murów klasztoru twego, z Tyńca bram wyjść i chłopom polską chłopską wiarę powiedzieć i krzyż im w zboża, w bławaty polne, w trawę łączną owity wynieść?...
O Beato!
Beato Herburtówna, piękna, oto przez twoje ręce w ręce sądu wydany!...
Boleśnie, żałośnie, patrzał Kostka przed siebie.
Otwarły się drzwi żelazne.
Wszedł dozorca więzienny i dwóch drabów z krótkiemi, szerokiemi tasakami w ręku.
— Na sąd? — zapytał Kostka.
— Nie, na męki — odpowiedział dozorca.
— Jakto!?
Nie odpowiedziano mu nic, jego zaś zimny pot oblał od stóp do głów w jednym momencie.
— Na męki!? Czemu!? Zaco!? Możecie mię zabić, lecz poco męczyć macie!?
— Nie wiemy. Przywieść rozkazano.
Opanował się Kostka. — Idźmy — rzekł, podobnie, jak kiedy go wydać miano w Czorsztynie.
Powiedli go na dół po wąskich schodach kamiennych, wywiedli w ciemny korytarz i wprowadzili w niskie sklepienie, kształt piwnicy mające.
Tam na ścianach czarnych ciosowych tliły się kagańce czerwone i słaby blask dnia przez kratowane okna zazierał; obok stołu, nisko płonęła w tyglu siarka żółtym płomieniem.
Siedział za wielkim stołem, czarnem suknem okrytym