Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A znam, bo to mój dawny kolega, alem go sam nie poznał z razu, tak nieboże zmieniony, obrosły i dziwnie odziany.
— Mniejsza o to. Kiedy go znasz, niech przyjdzie. —
Wtedy ogrodnik skinął na Macieja, a gdy ten wylazł z gąszczu, Laura wstrzęsła się na jego widok, bo jeszcze w życiu swojém takiej figury nie widziała. Spostrzegł to mazur, lecz go to nie zmięszało wcale. Wyprostował się, przyłożył rękę do czoła, salutując po żołniersku narzeczoną swego porucznika; poczém oddał jéj pismo i odstąpił na trzy kroki, oczekując aż do niego przemówi. Starościanka spojrzawszy na adres listu, poznała rękę Dziarczyńskiego i ze wzruszeniem rzekła do Macieja:
— Z dalekiej przychodzisz strony, jak słyszę, przyjacielu.
— A jakby zec; s końcyny świata, prosę pani, ale mi tego nie zal, tać bo mi Bóg dozwolił zobacyć bogdankę mojego porucnika! —
Laura westchnęła i pytała znowu:
— A dawnoś stamtąd?
— A będzie ni chyby dziewiąty miesiąc, boć to nie takie tam drogi, jak u nas w Polsce, a kto gani litewskie, a choćby i mazowieckie, to niechnoby sprobował sybirskich, a wiedziałby co kieps... chcę mówić złe drogi; o mostach to i mowy tam nié ma. —
Starościanka chciała go o coś jeszcze zapytać, gdy wtém ukazał się Labe, który czasu jéj rozmowy z mazurem, zbliżył się nie postrzeżony.