Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bonjour Mademoiselle Laure! Il fait joliment froid! Ah! I’agréable climat de Pologne! Będzie szczęście, kiedy nie złapię kataru. Nie myślę też o długiéj promenadzie, i wyszedłem w celu spotkania się tu z panią, mając z nią do pomówienia. A! zdybuję ją na dobrym uczynku. Ten człek wyglądający na lesnego draba, musi być żebrakiem? —
Laura zmięszana z razu, rada była ze zdania Labego o stanie Perełki, pośpieszyła więc odpowiedzieć, że w saméj rzeczy był to znajomy jej żebrak. Na co Labe ruszając ramionami rzekł:
— Żebracy wasi nie podobni do naszych, ten przynajmniéj tak hardo spogląda, jakby chciał komu zaszedłszy drogę powiedzieć. Monsieur, la bourse ou la vie! Ale może był żołniérzem?
— Zgadłeś Monsieur l’Abbé.
— A jeśli tak, winienem go wynagrodzić za posądzenie, chociaż mię pewnie nie zrozumiał. —
— I to mówiąc dobył z sakiewki pieniądz i wyciągnął ku Maciejowi rękę z jałmużną, mówiąc:
— Soldata, pić bęzi moja santé.
— Ale nasz mazur wahał się przyjąć, aż mu ogrodnik szepnął: — Bierz, bo się inaczéj zdradzisz. —
Le gaillard parait fier — rzekł francuz podając starościance ramię, a gdy odchodzili; Maciej mruknął.
— Bodajzeby go sto kop cartow tego monsiura! Był ci on tu potsebny jak piąte koło wozowi.