Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie przeklinaj bracie, bo to ksiądz:
— Kiejze to ksiądz we fraku i w jedwabnych pluderkach. Chyba bombiza.
— Ale mówię ci ksiądz, bo i Mszę ś. odprawuje w pałacowéj kaplicy. Francuzki ksiądz.
— Nie darmo więc ludzie mówią, ze francuz wiatrem podsyty; Tać u nich i sługa Bozy wygląda na fircyka. No! cos teraz będzie? Nasa panna z nim powandrowała, a my tu zostali ni w tém ni w owém.
— Wracaj do oficyny, ja się z nią będę widział, a potém z tobą się zobaczę. —
Rozeszli się a tym czasem Labe przechadzając się z Laurą, uwiadomił ją z należytą ostrożnością, że Dziarczyński nigdy już nie wróci, ponieważ umarł na wygnaniu. Mówił to w dobréj wierze: bo mu starosta poruczył uwiadomić córkę o téj nowinie otrzymanéj z miejsca jego wygnania.
Laura domyśliła się snadnie, kto był powodem Labemu do niewinnego kłamstwa. Nie wydała się jednak ze swym domysłem, lecz rzekła po chwili milczenia.
— Może to być; ja wszelako nie zmienię mojego postanowienia wprzód aż się przekonam o nie wątpliwéj prawdzie tej wiadomości. Pogłoski bywają często fałszywe. Niech pan będzie łaskaw powiedzieć to osobie, od któréj miałeś, jak uważam, polecenie donieść mi o śmierci mojego narzeczonego.
— Muszę więc powiedzieć — rzekł na to Żemikur — iż to polecenie mam od ojca pani.
— Może więc pan zechcesz donieść memu ojcu o mojém postanowieniu.