Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie lękaszże się pani obrazić go swém powątpiéwaniem o prawdzie słów jego?
— Ojciec mój nie był świadkiem śmierci Dziarczyńskiego, mówi więc o niéj na wiarę wieści; mnie znowu wolno wieści téj nie zupełnie wierzyć i oczekiwać nie wątpliwego na to dowodu.
— Ależ ten dowód, mniemam, ma on w ręku.
— Między nami mówiąc mam powód sądzić, że tak nie jest.
— A ten powód panno Lauro?
— Może widzenie, objawienie we śnie, wszakże to bywa!
— W romansach, chère demoiselle, zgoda, ale w rzeczywistości.....
— Czytałeś pan Szekspira?
— A, broń Boże! człek dobrego smaku, barbarzyńskich tych dramatów nie czyta! Wolter je wyśmiał i słusznie. Ale co pani chciałaś przez to mi powiedzieć?
— Chciałam zacytować wiérsz ten z Hamleta. Więcéj jest rzeczy w niebie i na ziemi, jak filozofji waszéj się śniło.
— No, to jeszcze, jak na Anglika, powiedziano nie źle. Ale wizje wizjami, osobliwie młodych panien. Cudownym widzeniom, nie bardzo wierzę.
— Temu już nie poradzę, a proszę tylko, żebyś pan wierzył, iż postanowienie moje jest niezmienne. —
Labe ruszył lekko ramionami i zwrócił rozmowę na inny przedmiot, a gdy weszli do pałacu, starościanka udała się do swego apartamentu, i zamknąwszy drzwi na klucz, dobyła ukryty pod szalem list i zaczęła go czytać
Pismo to było długie, pełne czułych wyrazów