Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za godzinę ujrzymy ją tutaj. Teraz ukryjemy się tam w gąszczu i zabawimy się gawędką, bo kiedyś był u kuchmistrza, toś zapewne nie głodny?
— Zgoda — odpowiedział Maciej i poszedł za Mateuszem, który go zaprowadził w miejsce ukryte, skąd wszakże widzieć można było ów trawnik z klombem. Tam usiadłszy na ławce rozpoczęli zajmującą ich obu rozmowę. Maciej opowiedział Mateuszowi swoje przygody, z mniejszą atoli amplifikacją, jak przed innymi, może dla tego, że mu na to brakowało czasu, a Mateusz, który dawniéj był u Dziarczyńskiego ogrodnikiem, poczęstował wzajem dawnego kolegę, relacją wypadków zaszłych w kraju i w okolicy od czasu, jak się ze sobą rozstali. Mazur słuchał, lecz nie przestając poglądać przez gałęzie ku klombom.
Stało się nareszcie, jak przewidział ogrodnik. Nie spełna w godzinę, przyjaciele nasi ujrzeli wychodzącą z alei Damę, która zwróciła kroki ku swoim ulubionym klombom. Mateusz szepnąwszy Maciejowi. — To ona — zostawił go w kryjówce, sam zaś poszedł na spotkanie starościanki.
Po kilku wymienionych z nią słowach o kwiatach, przystąpił do rzeczy i doniósł o posłańcu, z dalekiej strony mającym list do niéj
— Gdzież on — zapytała niespokojnie jakby przeczuwając kto był ten, co do niéj pisał.
— On tu bliziutko: ale niech się jasna panienka nie stracha, bo człek ten wygląda jak straszydło.
— Znasz ty go mój kochany? — spytała strwożana trochę.