Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bóg dopuścił, ale coś mi teraz nie do tego, nikiejbym mój język miasto jadła połknął.
— Rozumiem cię bracie, rozumiem. Usiądźże tam za stołem, a ty Jurku nałóż w misę bigosu i z okrajcem chleba postaw gościowi; wy zaś smarkacze widzicie, że sądzić o człeku z odzieży, jest to samo; co o jajku ze skorupki, świeżeli lub cuchnące. —
Powiedziawszy ten morał, udał się do swego laboratorium, lecz nim za sobą drzwi zamknął, rzekł innemu kuchcie, żeby mu przyprowadził gościa, skoro ten się należycie posili. Nie długo na to czekał, nasz albowiem mazur nie miał sobie równego w zmiataniu jadła z misy, kiedy tego była potrzeba.
— Proszęż za mną do pana kuchmistrza — rzekł do mazura malec, sprzątając opróżnioną misę a masz mój panie żołniérzu, czy jak cię tam zowią, piekielnie twardą rękę — dodał, ukazując guz na swém czole.
— Ręka moja twarda lub miękka, podług tego, jak mnie kto wita. kochany młodziku. Zal mi tera, zem ci dał guza, bo twój bigos był wyśmienity ale powiém ci, ze u nas na Mazowsu, dobre znajomości zacynają się zwykle od wybitéj, a gdy zwykle potém psychodzi do wypitéj, toć jus psyjacielstwo na wieki. —
Kuchcik pokręcił głową i wprowadził gościa do drugiej izby, gdzie nań oczekiwał kuchmistrz z kuflem dubeltowego piwa. Tego właśnie potrzeba było mazurowi do nabrania dobrego humoru i fantazji, a gdy wypróżnił kufel, zabrał się bez dalszéj zwłoki; na wezwanie gospodarza do opowiedzenia mu swych przygód.