Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz kiedy nieborak chciwie patrzył i wąchał, oskoczyli go kuchciki, i daléjże pchać gościa ku drzwióm z obelżywemi słowy. Nasz wiarus nie zmięszany, nie dał się poruszyć z miejsca, machnął tylko wokoło siebie żylastą prawicą, a chłopacy rozlecieli się w różne strony, jak kundle z pod łapy niedźwiedzia.
— A wara wam ode mnie smyki! — zawołał Maciej — kiedy wam kościska wase miłe! —
I dał krok naprzód, lecz wtém z przyległej izby wystąpiła poważnie opasła figura Imć pana kuchmistrza.
— Co znaczy tu ten hałas? — zapytał z marsem naczelnik kuchennego wydziału. — I kto ten burłak? —
— Burłak! — ozwał się z oburzeniem Perełka. — Dyć to widać tak się wam mości panie psywidziało, bacąc na mą odzies i brodę. Alem ja ni trochę burłak, a wierutny polski żołniéz do usług wasmości. A zem tu psydybał bez pozwolenia jegomościnego, to winujcies te oto specjały (wskazując na rondle i patelnie na ogniu stojące) których cudny zapach nikiéj gwałtem głodnego mię tu wciągnął. —
Rozmarszczyła się czerwona facjata kuchmistrza, uśmiéchnął się nawet i rzekł protekcjonalnie:
— A to co innego, wojakowi jak wy grzecznemu a do tego głodnemu, wolne do mnie wejście: ależ bo bracie wyglądasz dalibóg na opryszka z tą kudłatą czupryną i brodą i w téj cudackiej odzieży! —
— Ha! mój dobrodzieju, odejdzie wam to dziwowanie, jak opowiém skąd i jak tu psyjść mi