Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

der sypał mu się z fryzury i rzęsiste krople potu, spadały na korunkowy żabot. Gdy tamten skończył mówić, nastąpiła chwila milczenia, aż nareszcie p. Marnowiecki odchrząknąwszy i patrząc w sufit: rzekł sucho:
— Hem, zrobię co uznam, żem zrobić powinien, a tym czasem, proszę, ha! mieć oko, żeby ten przybłęda mazur, czy kto on tam jest, nić wyłaził z oficyny, dopóki będzie odprawiony. —
— Słucham j. w. panie, — odpowiedział Oczko, wracając do roli sługi i odszedł. Starosta przechadzał się chwilę zamyślony, potém kazał do siebie prosić Trojanowicza, który pełnił zarazem obowiązki sekretarza, i poruczył mu redakcję odpowiedzi na list pana Potockiego, w tym sensie, jak był radził Oczko; chociaż myśl tę przypisał sobie bez skrupułu, i pochwalił się z niéj przed Trojanowiczem.
Coż w tym czasie porabiał nasz mazur?
Oto, po doręczeniu listu komisarzowi, na co się zdecydował nie pierwéj, aż mu ten powiedział, że do j. w. Starosty nie będzie wpuszczony; usiadł sobie biedak w ganku officyny dla wytchnienia po przebytych pieszo sześciu milach z klasztoru OO. Franciszkanów do Marnowców, a byłby w końcu może i zasnął, gdyby głodny żołądek nie stał mu w tém na przeszkodzie. Powstał więc z kamiennéj ławki i ruszył na furażerówkę, to jest poszedł wyszukać sobie jakiegoś kęsa. Nie długo się też błąkał po korytarzach obszernéj téj budowy: powonienie doskonałe, jakiém go obdarzyła natura, przewodniczyło mu do kuchni. Co za roskoszny widok stawił mu się tu przed oczy! jak miły zapach w roztwarte nozdrza jego uderzył!