Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy nie od wygnańca Dziarczyńskiego czasem? —
— Od niego samego j. w. panie. —
— Przez jaką u licha okazję? —
— Przez dawnego jego luzaka, jak się zowie, Macieja Perełkę. Ten opętany mazur, wyobraźno pan sobie, wybrał się stamtąd piechotą, bez grosza, bez pasportu i tysiąc mil z górą przedybał, brnąc po śniegach bez drogi, utrzymując się to z konowalstwa, którego się dawniej trochę nauczył, to o żebranym chlebie, dość, że się dowlokł, aż do nas z listem od swego pana. Na to trzeba być czystéj krwi mazurem, — dodał Oczko pokręcając wąsa. Starosta mruknął.
— Wolałbym, ha! żeby ten mazur zakopał się był w sybirskim śniegu z tym listem na wieki. —
Potém z niechęcią otworzył list i dał go komisarzowi, który czytał co następuje śród częstego przerywania od starosty;
Jaśnie wielmożny; najdroższy Wuju.
Dobrodzieju!
— Jużem, ha!, nie wuj tobie, mój panie, kwituję z pokrewieństwa — mruknął słuchający starosta.
Z dalekiéj strony, z ostatniego krańca żyjącego świata, kreślę te wyrazy, bez nadziei nawet, ażebyś je czytał.
— Szkoda, ha! prawdziwie, że czytać mi je przyszło.
Ale gdy wierny mój sługa z dobréj chęci ofiarował się na posłańca, co mi do serca przemówiło, że Bóg miłosierny natchnął tego poczciwca i że się nim opiekować będzie. Ze wszystkich albowiem udręczeń, jakich na wygnaniu tém doznaję, najboleśniejszém jest niewiadomość o was, i ta oraz myśl, że się i wy dręczycie niepewnością o moim losie.