Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wym katolikiem, ona, żarliwszą jeszcze kalwinistką. Oboje obracający szybko i gładko językiem, ucierali się między sobą w dysputach tak zacięcie, że się w końcu zaczęli nienawidzieć na wzajem. Pani Marnowiceka usiłowała, lubo bezskutecznie, przywodzić ich do zgody. Starostę zaś bawiły zapędy dwojga cudzoziemców, bierał nawet udział w ich sporach, chyląc się na przemiany ku téj i owéj stronie. Ile razy bowiem toczyła się kwestja religijna, on jako Wolterjanin, dopomagał Szwajcarce napadać na kościoł katolicki, przeciwnie znowu, w kwestjach politycznych, jako arystokrata, przechodził na stronę francuza i bił na demokratów, przez co wywoływał na siebie gniew to jednéj, to drugiej strony. Wtedy już potrzebna była zręczna interwencja Starościny, żeby powaga pana domu na tém nie ucierpiała. Labbe umiał się jeszcze miarkować, ale republikantka Regar byłaby nieraz w zapale odpłaciła Staroście za ostry żarcik jaką apostrofą w czysto demokratycznym stylu.
Oprócz téj pary cudzoziemców, znajdował się tam nauczyciel młodego Rajnolda, litwin Trojanowicz, człek nie pokażny, skromny, mało mowny, ale gruntownie uczony; posiadający i francuzki język, chociaż nim mówił z niejaką trudnością i złym akcentem. Ten zwykle przysłuchiwał się w milczeniu dysputom francuza ze Szwajcarką, pozwalając li tylko sobie czasami poprawiać błędy historyczne lub chronologiczne obojga odwersarzy, i tak nieraz to jednego, to drugą, swémi uwagami zmięszał, że nie mając nic do postawienia przeciw jego erudycji, spuszczali z tonu, dziwiąc się, jak w głowie polaka mogło się tyle pomieścić wiadomości.