Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ej panie Bonawenturo, chorujes pono na złą wolę, a chcielibyście puścić mię z kwitkiem. Jezeli takie cart wam podał myśli, to onze was i wezmie z dusą i ciałem. Ino wiedzieć macie, zem Ojcu Gwardjanowi opowiedział cały jenteres i z nim będziecie mieli do cynienia; a święty cłek, nie da wam daléj płatać psie figle na skodę wasego pana i wyciągnie wam, choćby z garła, coście ukradli, az do ostatniego seląga. —
— Zaczekaj panie Macieju — odezwał się skąpiec z alkierza. — Czuję się trochę lepiéj. Pójdziemy do Gwardjana. —
— No, ale prędko, i bez finty! —
Po niejakim czasie, wzbudzany stukaniem i wołaniem Perełki Łapcewicz, wylazł naresztę z alkierza z workiem pod opończą, i stękając a mrucząc, ruszył z niemiłym sobie towarzyszem do klasztoru.
Z surową twarzą spotkał Gwardjan pana Bonawenturę i kilka słów doń po łacinie wyrzekł, na co ten pokornym odpowiedział ukłonem, kładąc worek na stole. Ucieszył się Maciej widokiem pękatego mieszka, lecz się pokazało, że zawarta w nim summa nie przechodziła trzech tysięcy złotych, a składała się z różnych srébrnych monet, między któremi, były niektóre, nie mające kursu, wytarte, jak owa orta niegdyś podarowana Agacie. Maciéj klął skąpca, ale po cichu przez respekt dla kapłana, ten zaś pocieszył go oświadczając; że mu tysiąc złotych wymieni na kursujące w Rossji i łatwe do ukrycia w odzieży assygnaty. Poczém zarewersowal Łapcewicza z przyjętych w depozyt dwóch tysięcy, i odprawił go z łacińską znowu admonicją, przyjętą od upomnie-