Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wielebni ojcowie zdawali się słuchać go jeszcze, Jaki urok rzuciła na nich dziwotworna powieść. Po chwili dopiéro zapytał go Gwardjan:
— Jakże się zowie twój Porucznik mój synu? —
— A, Dziarcyński, prosę Jegomościa Dobrodzieja. —
— Nie tych li Dziarczyńskich, co w Nowogródzkiem? —
— A dyć nie inacéj, ale ostatni swojego rodu.
— Znałem rodziców porucznika, a jeden z jego antenatów fundował klasztor naszego Zakonu w tamtéj okolicy. Ojcze Pafnucy! polecam wam tego poczciwca, niech się posili i wyśpi, a jutro pomyślimy, coby dlań można zrobić. —
Maciej pocałował w rękę Gwardjana i poszedł za ojcem prokuratorem, który go z kolei polecił bratu zawiadującemu kuchnią, z czego nasz mazur rad był serdecznie.
— Nazajutrz, po Jutrzni, Gwardjan przywołał do siebie Perełkę, który mu powiedział ze szczegółami o swéj wczorajszej bytności u Łapcewicza, i prosił o przyjęcie w depozyt pieniędzy swego pana. Otrzymawszy na to zgodzenie się zakonnika, poszedł do skąpca, lecz ten mu kazał powiedzieć, że w nocy zasłabł nagle i widzieć go nie może; radzi mu zaś, żeby się co prędzéj wynosił z miasta, ponieważ od policji było już zapytanie, azali tu nie widziano jakiego burłaka włóczęgę. Maciej zląkł się z razu, lecz wnet przyszło mu na myśl, że p. Bonawentura zmyśla chorobę, i straszy zmyśloném takoż ostrzeżeniem, więc stanąwszy przed zaryglowanémi drzwiami alkierza, i uderzywszy w nie pięścią, że aż okna w izbie brzękły; rzekł donośnym głosem: