Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

godach, jakich ten doznał w nieszczęśliwych losu swojego kolejach.
Perełka okazał wszelką gotowość do zaspokojenia ciekawości wielebnego, lecz jakoś ociągał sie z zaczęciem opowiadania, spoglądając pożądliwie na zrazy, i pociągając nosem a połykając ślinkę, dawał do poznania, jak natarczywie żołądek jego domagał się wybornéj téj strawy. Co widząc ojciec Pafnucy, rzekł śmiejąc się:
— A ty jak widzę Wiarusie, radbys się spotkał z temi zrazikami?
— A dyć to, prosę Jegomości Dobrodziejaska, nie dziwota, kiedy cłek nikiéj pies, głodny, a takie walne mięsiwo kłuje mu w nos, kieby na psotę. —
— Gadaj mi o tém. Znam tę pokusę, a wiém oraz, że mazur głodny, do niczego się nie zdał. —
— Święta prawda ojceńku.
— Skonsumujże sobie tę porcyjkę na prędką rękę, a pożniej dostaniesz wieczerzę. Masz oto i łyk piwa w kufelku. Tylkoż się z tém po żołniersku uwijaj. —
Nie dał sobie tego Maciej powtórzyć, i w oka mgnieniu sprzątnął zrazy i wysuszył kufel. Poczém otarłszy wąsy i brodę, zawołał:
— Bodajzeby wam Ojce Dobrodziejasku nie zabrakło nigdy na takich delicyjach! na tym i na drugim świecie. Ot! co zrazy to zrazy, a piwko, to chyba takie w Kujawach na biskupim stole. No, Bógze wam zapłać stokrotnie, juzem teraz na rozkazy, bo mi się język rozwiązał. —
Dopieroż to Perełka wziął się nie żartem do opowiadania, a jak rozpuścił gębę, było co słuchać wielebnemu.
Mówca wprowadziwszy naprzód słuchacza na