Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mój dawny pan wróci a znajdzie u mnie parę tysiączyków, miło mu to będzie, tak sądzę, a że potrzebne; to pewna.
— To prawda... Aleścies i wy śmiertelni, a jak zadzecie nogi psed powrotem pana, to gdzie będą pieniądze, he? —
Skąpiec pomysliwszy rzekł:
— Na przypadek méj śmierci zlożę je u X. Gwardjana Franciszkanow, z zupełném beśpieczeństwem.
— Na to jusbym się zgodził. Tylkos mi dajcie choć połowę, bo tam u nas mizerja najokrutniejsza.
— Dosyć będzie tysiąca złotych. Na Sybirze wszystko ma być tanie. —
— Tanie są futra, ale chléb drogi, bo mało tam zboza sieją. —
— A żyliście tam przecię. —
— Pskie zycie nie nazywam zyciem. Sprobowalibyście go a zjedlibyście kata! Ale co tu jus gadać, cłek z wami nie da sobie rady. Dajcie więc choćby tysiąc, a Bóg da sposób na więcéj. Napijmy się na zgodę, potém mię przenocujecie u siebie, a jutro pójdziema do Gwardjana. —
— Noclegu dać nie mogę, kochany Macieju, nie masz pasportu, a takie tu prawo, że ktoby choć na jedną noc dał u siebie przytułek włoczęgom; podpada karze kryminalnéj. —
— A niechby was kroćset sto tysięcy s tém prawem! Ostatni Samojeda lepsy od was katolik!.... Wytrącać starego znajomego w nocy na ulicę, tegoby nie zrobił nawet poganin! Do jutra zatém, a wiek pamiętać będę o waséj gościnności! —
Łapcewicz chciał się wymawiać i gniew Macieja łagodzić, ale wiarus odwrócił się odeń z po-