Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gi, a wnet potém przystąpiwszy doń rzekł uroczyście.
— Co się stało z woli Boga, na to nie sarkam, ale wy musicie mi psysiądz na ten oto wizerunek Zbawiciela! — I tu zdjął z szyi szkaplerz: — ze z pańskiego dobra nic się do was nie psylepłio. Musicie, mówię!... ale jus wiém, co o was myślić, i co mam zrobić. —
Skąpiec zadrżał: to wyciągał rękę, to ją cofał znowu, jąkał coś nie wyraźnie, wreszcie bąknął:
— Coś tam uratowałem, lecz policzywszy, co mi się należało za moje zasługi, mało, bardzo mało, zostaje do oddania.
— Ej, panie Bonawenturo! opomnijcie się. Toć wam już blizko do śmierci. Cart was opętał, ale jesce z łap jego wyrwać się mozecie. A biada wam, jeśli tego nie zrobicie. Co tu mydlić! Macie pieniądze, to jus wam jakby na łbie napisano, pluńciez cartowi w ślipie, i oddajcie pieniądze komu się należą, miasto coby on wam potém srebro to i złoto, w ogniu roztopione lał a lał w gardło bez miary i końca! —
Łapcewicz, który tym czasem zebrał w sobie myśli, tak mu na to łagodnie odpowiedział:
— Po co bo też tu mięszać czarta: ale już to u was wojaków taki bodaj zwyczaj, przyczepiać czarta do każdéj rozmowy. Ot pomówmy lepiéj rozumnie, bez nie potrzebnego zapału; rozważmy co będzie z lepszém dla porucznika —
— Brać czy nie brać swoich pieniędzy? Odpowiadam nie łamiąc sobie głowy, brać, i kwita! —
— A to biéda z takim, jak wy, paliwodą! Dosłuchajcież końca.
— Słucham, ale mi rznijcie prawdę nie cedząc