Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mowiono, że pan porucznik zginął, a jak się teraz dowiaduję, wpadł tylko, dzięki Niebu, w niewolę; napadli na dóm nasz kozacy, i zrabowali go do szczętu. —
— A bodajby ich kiernaście! Ale pieniądze musiały być psecie nie na widoku.
— Były dobrze schowane, ale przed tymi zuchwalcami nic się nie ukryje, osobliwie, gdy dopytują ludzi nahajką; och!
— Zjedliby licha, gdyby chcieli ze mnie nahajem sekret wydobyć, ale taka zmokła kura, jak wy, od pierwséj plagi, wsystko wyśpiéwać gotowa. Wzięli więc psy pieniądze? —
— Ach, wzięli jak swoje, a na skórze mojéj napisali kwitek. Mógłbym ci jeszcze pokazać znaki.
— A po licha mi taki dokument; według mnie powinniście się byli dać zatatarkować a pieniędzy pańskich nie pokazać. No, ale potém musiało się taki coś zebrać z intraty?
— Co zebrać, kiedy czego nie wzięli, to zniszczyli, a w rok nie spełna po wojnie, dobra porucznika skonfiskowano. —
Na te słowa Maciej wydał krzyk boleści, potém stanął jak wryty z głową spuszczoną i załamanemi rękoma, nakoniec zaczął dużemi krokami mierzyć izbę wołając:
— O! la Boga! biedas mi, biéda! cos ja niescęśliwy pocnę! Nic więc kochanemu panu memu nie zaniosę, nicem go w nędzy nie poratuję! —
I Łapcewicz stał ze spuszczoną głową, a na twarzy jego czytać było można niepokój duszy. Snać mu coś brzydkiego wyrzucało sumienie A gdy tak stał nieruchomy, Maciej spojrzał nań raz i dru-