Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak widzicie, a kiedy mię sybirskie niedżwiedzie i wilki nie zjadły, kiedym nie zmarzł na mrozie, pseciw któremu tutejsy zwaćby istną odwilzą: kiedy mnie zywego nie zagzebał śnieg usypujący góry, w którychby się wasa kamienica schowała z kuminem, ta jus widać Bóg i święty Maciej, mają mię w swéj opiece; a jak zdrowego tu doprowadzili, to i odprowadzą ze swéj łaski na powrót do mojego pana.
— Alboż pan porucznik żyje?
— Żywci z łaski Boga, ale nikiéj niewolnik zaprowadzony na Sybir, zostawiłem go tam zdrowego i da Bóg takiegos, znajdę.
— Człowieku! i ty miałbyś puszczać się znowu w taką desperacką podróż? —
— A cos to o mnie myślicie panie Bonawenturo? Miałbym nie wracać do mego porucnika! A to niechby mię kroćset sto tysięcy! Miał-ci on nieboze sług nie mało, alem ja jeden bodaj został mu wierny, nikomu wszakze nie psymawiając. —
— Opowiadajże proszę daléj. —
— A no, zgoda na to, ale coś wasa Imościanka nie wraca z zakąską; a jak w bzuchu pustki, to się i język jakoś nie chce obracać w suchéj giębie. —
Gdy tych słów domawiał, weszła Agata z miską. Łapcewicz rzucił na nią wzrok gniewny a Perełka wziął się do jadła. Skosztowawszy atoli krupniku, skrzywił się i rzekł do Agaty:
— Pseklęcie wodniste. Alboście wy moja Imość skąpi, albo tes u was mizerja.
— Zgadłeś ostatnie, panie Macieju — odezwał się Łapcewicz, — formalna mizerja! ubożuchnym jak Łazarz.