Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na te słowa przeżegnała się Agata, a Łapcewicz wykrzyknął:
— Co mówisz, z Sybiru?
— A tak, nie inacéj, z ostatniéj granicy bozego świata. Zmachałem piechtą, nie wiém, jak wiele tysięcy mil, i sto razy psynajmniéj mógłem przepaść, jak ruda mys, kieby nie opieka mojego patrona, świętego Macieja. Ale o tém potém, a teraz kiedy łaska, dajcie mi łyknąć gozałki, i na ząb cego położyć, bom zziębły i głodny, nie przymiezając, jak pies na podwórku skąpca. —
P. Bonawentura zmarszczył się, westchnął, poszedł jednak do alkierza i przyniósł lampeczkę gorzałki domięszawszy wprzód do niéj pewną część wody. Wiarus wychylił, i splunął, mówiąc.
— Słabsa od kabacnéj. Trzebaby cóś tera wpakować w giębę dla psepędzenia ckliwości. A cos moja piękna, — rzekł śmiejąc się do Agaty: — Kieby napsykład kęs wędzonki, cy coś takiego, he? —
Służebna spojrzała na swego pana, ten poskróbał głowę i dał znak, żeby sobie poszła, a zwracając się do Maćka rzekł mu.
— No, usiądź panie Macieju, opowiedz po krótce, jakeś się wydostał z Sybiru.
— Jakby to u licha w krótkości, kiedyć istoryja długa, nikiéj noc adwentowa! Dyć to nie pseliwki, wędrówka z kraju Samojedów na Litwę, z kosturem jeno w ręku, a bez grosiwa i pasportu.
— Bez pasportu! — krzyknął Łapcewicz, a toż cię tu wpakują do turmy,
— Zjedzą licha!.... Obeznałem się już z policyją. Nie tak ona carna jak ją malują, a Mazur nie tak glupi, jak o nim ludzie bają. No, udało mi się