Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
III.
GOŚĆ NIESPODZIÉWANY.

Zaledwie p. Bonawentura, po chybionéj swojéj spekulacji, zaczął powoli koić srogie boleści serca, gdy nowy nie przewidziany wypadek, nabawił go większego jeszcze kłopotu.
Dnia jednego, jesienią, pożnym wieczorem, gdy nasz sknera, po długiéj medytacji w alkierzu, czując potrzebę niejakiego ruchu, przechadzał się wolnym krokiem po izbie, w któréj było ciemno jak w beczce, mocne pukanie we drzwi od ulicy, wyrwało go z głębokiéj zadumy. Niespokojny, nastawił ucha i usłyszał naprzód szczekanie Rozboja, potém odsuwający się wnętrzny rygiel, a po chwilce, stąpania w korytarzu. Oczewiście Agata wpuściła do domu kogoś, ale co to mogła być za figura nawiedzająca go o tak pożnéj godzinie?.... oto zagadka, która mu kilka kropel potu z pomarszczonego czoła wycisnęła. Stał więc jak na szpilkach, z wyciągniętą szyją, w niespokojném oczekiwaniu rozwiązania niezwyczajnego wydarzenia. Każda minuta podwajała w duszy jego niepokój; aż nareszcie dłużéj już nie mogąc znieść téj niepewności, ruszył ku drzwióm, gdy w téjże chwili, te