Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak długo tam przesiedział i co robił, nie wiadomo; ale gdy wyszedł, wyglądał na kandydata do czubków. Patrzył dziko, plątał nogami, mruczał coś nie zrozumiale, a przez palce ściśnionéj prawéj pięści, wyłaziły włosy, które snać z rozpaczy wyrwał sobie ze szpakowatéj czupryny.
Agata ujrzawszy go w tym stanie, krzyknęła z przestrachu, i chciała już biedz po doktora, lecz ją Łapcewicz wstrzymał, upewniając, że się nie czuje słabym a jest tylko zalterowany. Po chwili dodał.
— Tak jest, dotknął mię Bóg wielkim smutkiem: poniosłem nie małą stratę i staliśmy się uboższemi, aniżeliśmy byli dotychczas. Trzeba zatém podwoić oszczędności. Otoż moja kochana, od dzisiaj, jeść będziemy raz tylko na dobę.
— Niechże się Bóg nad nami zlituje — rzekła na to pół głosem Agata. — Jużbo teraz prawdziwego trzeba cudu, żebyśmy nie pomarli z głodu. —
I poszła nieboga do swojéj roboty a p. Bonawentura pogrążył się w dumaniu, szukając, w przemyślnéj swéj głowie, sposobu, jakby to z mniejszą stratą sprzedać przeklęte malowidło. Po długim namyśle, postanowił z tém zaczekać, aż licytacja owa pójdzie w zapomnienie, aby poźniéj przez jakiego faktora poszukać kupca z rzędu pseudoznawcow amatorow, a tym czasem obrazowi wrócić pozorną ową barwę starości, która go czyniła podobnym do oryginału. Jakoż zajął się niezwłocznie tą operacją, i po niejakim czasie udało mu się nieszczęśliwe malowidło należycie okopcić i zasmalić.