Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cze świéża. No! proszę, jak to i znawcy ostrożnym być trzeba. Zabrukane, okopcone i w wątpliwém świetle, płótno to wyglądało acuratissime jak oryginał, a teraz, kłaniam uniżenie, za te pieniądze możnaby kupić dziesiątek takich malowideł. Obaśmy wzięliś nauczkę, lecz twoja, braciszku, kosztuje cię słono! Bądźmy na drugi raz mędrszymi i basta! Bywaj zdrów. —
I śmiejąc się wybiegł. A p. Bonawentura stał bez mowy i ruchu, jakby skamieniały. Ocucił się naresztę usłyszawszy kogoś wchodzącego z témi powitalnemi słowy:
— Dziń dobry, pan regent. Cy zdrów?
— A, to wacpan mości Icku? Coż mi powiész dobrego? — odpowiedział skąpiec zbiérając do kupy swe zmysły.
— Co dobregi?.... Ny, wsysko, chwalić pana Bogie, dobre.... A kontent pan z tego obraza, co kupił z aukcya?
— A jużciż, i bardzo. Patrzno jaki piękny.
— Waj, waj! rarytny, jakby dziś namalowany, a wcora bil stary jak mój tate. Jegomość dokazal stuka! Jaby chciał żeby tak odmlodziwać moje Ryfkie.
— At! pleciesz panie Icku. Powiedz lepiéj że masz ochotę kupić ten obraz.
Herst du? zaraz kupić! zeit genug dość będzie na to czasu.
— Owszem radzę spieszyć, bo są już na niego amatorowie.
— A co dają te amatore?
— Mniéj niż ja żądam, dla tego też nie przedałem jeszcze.