Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kał ktoś do drzwi i wyrwał gospodarza z bolesnych dumań. Łapcewicz drzwi uchylił, i o radości! ujrzał swojego amatora obrazów, przybywającego jakby na zawołanie.
— No! mój panie — rzekł młodzieniec — chcesz-li serjo sprzedać twój obraz, to bierz bez korowodow com wczoraj zań dawał. Zostawiłem ci zda mi się dosyć czasu do namysłu.
— Dołoż pan dukata i bierz z Bogiem kiedyś tak natrętny — odrzekł niby kwaśno.
— Oto mi łapigrosz, co się zowie! — pokażno malowidło, chcę się mu dziś lepiéj przypatrzyć. Wczoraj dzień był mglisty, zobaczmy jak też to wygląda oświetłone słońcem.
— Zobaczysz pan, iż daleko piękniéj, i nie pożałujesz jednego jeszcze dołożyć dukacika — wyrzekł z udaną flegmą Łapcewicz, a wyniósłszy z alkierza obraz, obrócił go ku światłu i zdjął zeń zasłonę. Lecz ktoż opisze jego przerażenie, gdy amator na piérwszy rzut oka wykrzyknął.
— Co to jest?.... Co widzę?.... co za przeobrażenie! A pięknieżbym się wklepał! Powiedz przyjacielu, jakim u licha sposobem obraz twój przez noc tak się odmienił? wszak to on dzisiaj o dwa wieki młodszy, niżeli był wczora.
— Oczyściłem go trochę — odpowie blady jak chusta skąpiec — ale ta zmiana wyszła mu sądzę na korzyść.
— Tak sądzisz?.... cha, cha, cha!.... w saméj rzeczy korzyść widoczna! Z oryginału zrobiła się kopja: Dajże ci Boże zdrowie, za tę myśl arcy szczęśliwą. —
— Panu się tak zdaje...... ale.....
— To kopja tylko, powiadam ci, i dosyć jesz-