Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stała zinwentowaną, ocenioną i wkrótce potém wystawioną na sprzedaż z publicznego targu. Między rupieciami znajdowało się, jak wiémy, i owo ostatnie malowidło lecz brzydkie na pozor, bo strasznie zbrukane i okopcone, a przyczyną tego było, iż w izdebce, którą zajmowała wdowa, piecyk dymił niepospolicie, a stąd ściany i co na nich wisiało, pokryły się sadzą. W ciężkim pogrążona frasunku, zajęta już jedynie dziatkami, nie wiedząc co z niémi począć, nie miała kobiéta czasu ani siły, oczyścić ów obraz; nie myślała już nawet o nim, a brud i okopcenie nadały mu barwę starożytnego malowidła.
Do targu stanęło kiku żydów a z nimi i sam właściciel, rad kupować gałgany, byleby tanio; aliści tego razu nie zupełnie mu się to udało: albowiem, jak się dziać zwykło na licytacjach, kupujący nie radzi jeden drugiemu ustępować, i wolą nieraz przepłacić, niżeli dopuścić, ażeby rzecz, o którą się dobijają, dostała się innemu. Przyszła nakoniec koléj i na owo malowidło ocenione do targu 40 złotych, i już ono omal jednemu żydowi nie zostało puszczone za 50 zł: gdy młody jeden człowiek, przechodząc mimo tego domu, usłyszał przez otwarte okno, że się tam przedaje obraz. Snać amator tych rzeczy, wbiegł zaraz do izby i w czas właśnie, by powstrzymać przybicie targu. Przypatrzył się malowidłu, zapytał ile zań ostatecznie dawano, i nie myśląc, naddał od razu 70 złotych. P. Łapcewicz nastawił uszu i wpatrując się w nowego licytanta, wyczytał na jego twarzy chęć gorącą nabycia obrazu. — Daj go katu! — pomyślał sobie — to coś być musi dobrego, mąż téj kobiéty był malarzem, a tacy ludzie słyszałem