Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po uszy! Lecz ona chciałaby w nim widzieć młodego, gładkiego chłopca, z wychowaniem modném albo też junaka rębacza, z wielkiemi sentymentami, juk Ludwik Dziarczyński. Sottise! Ale tym czasem kłopot z upartą chymeryczką! Uważałam, że z uczęszczającéj do nas młodzieży, Kasztelanie Oświecimski dość jéj się podobał. Ale coż? Rodzice modnym trybem, wysłali go za granicę, i bodaj już po wszystkiém: bo on się tain może rozkocha, a co najpewniejsza, że podróżując, nadweręży fortunę i wróci z długami jak większa część naszych paniczów. Laura skończyłaby, sądzę, na pokochaniu kasztelanica, gdyby go widywała często. Chętnieby już wtedy uwierzyła, że Dziarczyński nie żyje; ta albowiem jéj miłość nigdy nie była gorącą, a dzisiaj możeby już całkiem ostygła, gdyby nie postanowienie dotrzymania danego słowa. Noblesse oblige! Oto jarzmo ciężące na nas, osobach wysokiego rodu! —
Starosta tym czasem, odpisawszy na dwa wiadome nam listy, oczekiwał skutku poselstwa Labego do Laury, gdy więc ten nakoniec wszedł do gabinetu, zapytał go z żywością.
— Jakże córka moja przyjęła wiadomość o śmierci Dziarczyńskiego? ha!
— Winienem powiedzieć prawdę, przyjęła ją z niedowierzaniem, — odrzekł zakłopotany Labe.
— Jak to? ha! z niedowierzaniem! Nie spodziéwam się przecie, żeby śmiała zadać mi wręcz kłamstwo!
— Śmiać się pan będziesz, gdy mu powiém, co ją do tego pobudziło.
— Ciekawym bardzo, bo nie pojmuję, coby ha!, w tém mogło być śmiesznego, Monsieur L’abbé. —