Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że mąż mój to wymaganie córki poczyta za obrazę ojcowskiéj swojéj powagi:
— Jakże więc zrobić, droga pani? Wyznaję, że nie widzę środka wyjść z tego błędnego koła.
— Czy nie możnaby Monsieur l’Abbé, żebyś zakommunikował mojemu mężowi to tylko, co ci Laura powiadała o swojém widzeniu, nie wspominając o innych powodach jej oporu?
— Usłucham cię pani, chociaż wiém, że to pana starostę nie zaspokoi. Ha! gdyby można go było skłonić do odstąpienia od zamiaru, względem Szambelana.
— Tego na siebie nie biorę — odrzekła prędko Starościna.
— Z mojéj zaś strony byłoby nazbyt nie dyskretnie wtrącać się nie proszonemu do rzeczy, która powinna mi być obcą. Ale pani, przepraszam, mogłabyś zdaje mi się.....
— Upewniam że nie mogę, choćbym najmocniéj chciała. Proszę temu wierzyć! —
Labe ukłonił się i odszedł, a Starościna rzekła do siebie.
— Ma rację Labe, żeśmy dzieci nasze źle od początku prowadzili. Należało ich od niemowlęctwa naginać do ślepego rodzicom posłuszeństwa, a niebyłoby dziś tyle kłopotu z głupią tą dziewczyną, nie pojmującą że bez dostatków nié ma przyjemności a zatém i szczęścia w życiu. Jéj się zdaje że męża kochać trzeba, ażeby być z nim szczęśliwą, mogłabym zas dowieść moim przykładem, że i nie kochając można żyć przyjemnie, kiedy tylko mąż przyzwoity i bogaty, a żona rozumnie z nim sobie postępuje. Takie byłoby życie Laury z tym Krezusem, zakochanym w niéj