Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Bujnicki - Biórko.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak jest, ale czy starający się o rękę Laury, zechce być cierpliwym?
— Hem! to znajdzie się drugi. Powiém nawet, że związek z heretykiem ma swoje niebezpieczeństwa, a nadzieja, że się on nawróci; opiéra się na niepewnym gruncie. Z resztą, córka pani tyle pięknych posiada przymiotów, piękny takoż posag. Konkurentów więc jéj nie zabraknie. Tego przynajmniéj spodziéwać się należy. —
Na to Starościna ruszyła głową, myśląc sobie, że posag Laury z roku w rok problematyczniejszym się staje, a o bogatych konkurentów nie tak łatwo jak Labe sobie wyobraża. Szambelan posagu się wyrzecze, bo mu chodzi o skojarzenie się z arystokratycznym rodem: nasi znowu panicze gonią raczéj za posagiem, bo potrzebują pieniędzy na wystawne życie i na kosztowne zagraniczne podróże.
Labe przerwał jéj te myśli zapytaniem, w jaki sposób ma staroście zdać sprawę ze swojego poselstwa.
— Przewiduję, — rzekł — oburzenie ojca, skoro mu powiém, że córka nie wierzy temu, co jéj z polecenia jego o Dziarczyńskim doniosłem.
— Czemuż nie wierzy? Co ją do tego upoważnia, musiała przecie powiedzieć?
— Powiedziała między innémi, że miała objawienie we śnie, lecz temu znowu pan starosta i nie bez przyczyny wierzyć nie zechce.
— Ja też mniemam, ze to tylko wybieg; możeby jednak należało przekonać ją dowodniéj o prawdzie wiadomości, którą mąż mój otrzymał; bo jak znam charakter Laury, nie obejdzie się z nią bez tego. Z drugiéj znowu strony pewna jestem