Strona:Kazimierz Bartoszewicz - Trzy dni w Zakopanem.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak się skończył pierwszy dzień mego tatrzańskiego męczeństwa.


II.

15. sierpnia. Ledwie przetarliśmy oczy, zjawia się »gazda« i podając nam dwie zarubrykowane karteczki prosi o zapisanie w nich natychmiast naszych nazwisk, zatrudnienia, zkąd przybywamy, ile lat liczymy itd. — gdyż musi zaraz »chybać« do »Klimatyki« z meldunkiem. Piszemy, oddajemy.
Ledwie pół godziny minęło, wpada »gazda« z żądaniem, abyśmy się stawili natychmiast w »Klimatyce“. Ki dyabli! a to po co? Ha, może dowiedzieli się o zdzierstwie i brutalności górala, co nas przywiózł i chcą mu dać admonicyą? Idziemy tedy, — aż tu proszą nas o paszporty. To lubię! zaraz znać porządek i dbałość o dobro państwa i społeczeństwa. Nie wiem jedynie dlaczego tą szczególną opieką otaczani jesteśmy tylko my z pod zaboru moskiewskiego, gdyż kto przyjeżdża z Niemiec, Szwajcaryi, a choćby Chin i Japonii, to go o paszport »Klimatyka« nie zapytuje. Ja, chwała Bogu, przejechałem ze ćwierć Europy i nikt nie był ciekawy widzieć mojego paszportu, — dopiero na ojczystej ziemi w Za-