Strona:Kazimierz Bartoszewicz - Trzy dni w Zakopanem.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spodni w kratki. Poduszka już jest, ale czem się przykryć? Proszę towarzysza o pomoc i ten mnie okrywa resztą garderoby i bielizną: piersi przykrywa chustkami do nosa, brzuch kamizelkami, kolana nocnemi koszulami, a nogi sześciu parami tej części ubrania, która według wyobrażenia dewotek jest srodze nieprzyzwoitą. I śmiało mogłem powiedzieć, że omnia mea mam na sobie. Nie zużytkowałem tylko szczoteczki do zębów, scyzoryka, grzebienia i reszty śliwek, kupionych w Chabówce.
Towarzysz mój chce zagasić świecę, aż ta sama gaśnie. Wszelki duch Pana Boga chwali! Zapala ją na nowo, aby wynaleźć przyczynę. Okna zamknięte, zkądże się wziął przeciąg? Wtem słyszymy fiuuut, fiuut! ze stron wszystkich. Pokazuje się, że dla lepszego przewiewu i odświeżania powietrza, wszelkie szczeliny między kłodami drzewa, stanowiącemi ściany chałupy, nie są pozatykane i wiatr buja sobie swobodnie po izbie, jak po szczytach gór i łanach owsa.
Kto wycierpiał tyle, ten wycierpi i więcej. Nie ruszając się, aby która z części mojej kołdry nie spadła, a tylko od czasu strzepując z twarzy i rąk kochane skorki, zasnąłem snem sprawiedliwego.