Strona:Karolina Szaniawska - Wszystko dla nich.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   23   —

— No, tak — lecz gdybyś widziała tych biedaków.
— Ty byłeś tam?! zawołała, cofając się w przeciwny kąt pokoju. O! ja nieszczęśliwa! zgubiona!
— Uspokój się, żoneczko, perswadował mąż. Zachowałem wszelkie środki ostrożności...
— Którym ja stanowczo nie wierzę. Jak mogłeś wyrządzić mi tak straszną krzywdę? Drżałam o naszego Henrysia, umierałam z obawy... Teraz, gdy jest pod opieką babuni, gdy mogę nareszcie odetchnąć, ty znowu tam idziesz, aby przynieść chorobę. O, bądź pewny, że przez cały tydzień nie dam ci odwiedzić naszego maleństwa. Ja się tak boję!
— Rozumiem twe obawy, i w zupełności je podzielam. Mam więc do ciebie jedną prośbę.
— Cóż takiego powie mój pan!
— Jedź na bal z matką, a ja zostanę przy dzieciach.
Wybuch łez był odpowiedzią na tak niedorzeczną propozycyę.
Potem nastąpiły wymówki, posądzenia o nieczułość, obojętność, egoizm i tym podobne zbrodnie...
Henryk zmiękł i zaczął przepraszać rozgniewaną żonę.
Po upudrowaniu spłakanej twarzyczki, pogodzeni i uśmiechnięci pojechali na bal.


Pokój dziecinny zupełnie inną przybrał postać. Ucichły wesołe zabawy, śmiechy i sprzeczki; poważny Adaś nie siedzi nad książką — Gucio i Józio nie bawią się w koniki.
Ustawiono łóżeczka zdala od siebie, każde w innym kącie i pozasłaniano okna.
Wszyscy trzej malcy zapadli na ospę. Spojrzawszy na nich po raz pierwszy, macocha uciekła. Byli okropni. Czerwone i opuchnięte twarze obsypane krostami, tak że nie widać wcale oczu, ust, ani nosa.
Gorączka ich pali, a każde dotknięcie szklanki kaleczy im usta. Nie widzą nic zgoła, bo oczów otworzyć nie są w stanie.
Nie mają matki, któraby teraz zasiadła u wezgłowia z modlitwą na ustach i zapasem cierpliwości niewyczerpanej.
Zapragnęła spokoju i wypoczynku, i zdaleka jej teraz wolno patrzeć na ich cierpienia.