Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wczoraj naprzykład, uśpiwszy dzieci, wzięła ogromną księgę, pewno rachunki gospodarskie i zagłębiła się w niej po same uszy, gdyśmy się wybierały na maskaradę, ona cerowała pończochy, a w przeszłym tygodniu zdaje mi się, w poniedziałek, zachwycona śpiewem pana Jana, wbiegłszy tu na chwilę, aby ukryć pomieszanie, wywołane fatalnem gadulstwem niegodziwca Kazimierza, oryginalny spotkałam widok. Moja zajmująca sąsiadka siedziała na środku pokoju niby wrona w gnieździe, a wkoło niej całe stosy bielizny, walały się po wszystkich kątach.
Widocznie liczyła te skarby, bo później nad ranem, gdy od nas goście wyszli, palono tam w kuchni ogień, a dwie praczki rozpoczynały kampanię, która powtarza się tam dość często.
Czy takie marne stworzenie pojmuje urok śpiewu, muzyki, czar poezyi, słodycz marzeń; czy oprócz tajemnic gospodarskich przeczuwa inne? Czy zastanawia się kiedykolwiek nad jaką kwestyą społeczną?... Nie sądzę. Zdaje mi się bowiem, że ceny produktów, zalety lub wady służących, są to jedyne zagadnienia dla umysłu tego rodzaju kobiet dostępne, o reszcie nie ma co mówić.
Mąż sąsiadki przystojny, młody człowiek, najczęściej wychodzi sam lub z dziećmi, ona zazwyczaj w domu zostaje, niby sługa, wiecznie mając coś do roboty.
Nie rozumiem jak on może kochać taką żonę, gdybym była w miejscu tego biedaka, uciekłabym gdzie pieprz rośnie od podobnej towarzyszki.
— Proszę panienki...
— Co tam znowu?
— Przyszedł pan Kazimierz i pyta o panienkę.
— Powiedz, że wyjechałam.
Ah! co to za nudziarz! Czyż obowiązaną jestem wyskoczyć zaraz, gdy przyjdzie, dziękować mu, że raczył nas swoją wizytą uszczęśliwić! Jest mama, Zosia, ciocia Ludwika, jeżeli ich towarzystwo nie