Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mateczka jest wogóle więcej wyrozumiałą, ojciec nazywa mnie wietrznicą, szaloną pałką, gniewa się, że zanadto lubię zabawy i tańce. Mama tłomaczy, że to tak wszyscy młodzi, chociaż z pewnością sama jest innego zdania. Poczciwa mateczka!
Zmierzch zapada, okno mego pokoiku wychodzi na podwórze, wcześniej więc tutaj robi się ciemno, niż od ulicy. Nie mogę już czytać, litery jak zamazane, niewyraźne.
W kuchniach sąsiednich mieszkań pozapalano światło, przeciwległa oficyna stoi przedemną jak otwarta księga, widzę wszystko co się tam dzieje. Służące uwijają się z robotą, często z nudów lubię im się przyglądać.
Na drugiem piętrze pranie, balja stoi pod oknem, młoda silna dziewka z rękami zawiniętemi po łokcie, wykłada bieliznę z dymiącego kotła. Wygląda, jak gdyby sama wyszła z niego przed chwilą, czerwona, oblana potem, nie odpoczywa lecz robi swoje, na zmęczenie i gorąco uwagi nie zwraca. Co za wytrwałość!
Od frontu na parterze mają widać gości. Jasno we wszystkich oknach, lokaj w białych rękawiczkach zapuszcza rolety.
Pewno będą i tańce, pani domu, kobieta młoda, światowa, lubi się bawić, bywa na wszystkich balach i u siebie wydaje wieczory.
Ah! czemuż jej nie znam!
Zaprosiłaby mnie z pewnością, a w tej chwili zamiast nudzić się rozmyślaniem, wybierałabym się na bal.
Ha! ha! ha! moja najmilsza sąsiadeczka zaczyna znowu swoje harce! Nie, ona ma chyba pomieszanie zmysłów. To z pewnością waryatka!
W tym małym pokoju przebiega dziennie po kilka wiorst drogi, kręcąc się bez ustanku, jak gdyby na sprężynach.
Dzieci siadły przy stole; pewno się uczą.