Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zabawnym był mój pośpiech, z jakim do pracy się rzuciłam; przy maszynie, której nie cierpię, kołatałam gorliwie przez parę godzin. Następnie, gdy niańka poszła po starsze dzieci, aby je z pensyi przyprowadzić na obiad, gdy już w każdej chwili spodziewałyśmy się przybycia pana, rada nie rada otworzyłam kredens i do nakrywania się wzięłam.
Mimo wyjątkowego, jak na kobietę, braku wprawy, oraz uzdolnienia, niepotłukłam talerzy ani szklanek, poustawiawszy je z biedą gdzie należało. Pani Orska grzecznie mnie przeprasza, lecz coraz inne podsuwa zatrudnienie, w sposób tak miły, słodki, zniewalający, że choćbym chciała już odpocząć, chętnie spełniam co ona każe.
Przyznać jednak muszę, że za moje trudy wynagrodziła mnie po królewsku, gdyż nakarmiwszy zgłodniałą rzeszę, kwestyę sukni i paletocika wziąwszy pod rozwagę, załatwiła ją znakomicie. W godzinę później, zadowolone, szczęśliwe, byłyśmy już na dawnem miejscu, ja przy maszynie, ona zaś u kołyski.
Wieczorem, czułam wielkie znużenie, ale doprawdy nie wiem jakim sposobem dzień o połowę krótszym mi się wydawał. Przyrzekłam, że stawię się nazajutrz i dotrzymałam słowa, pracowałyśmy obie, lecz nad wieczorem sukienka zupełnie już gotowa, została powieszoną w szafie.
Cóż było robić? Mania jest przecież nie gorszą od starszej siostrzyczki, powiedziałabym nawet, że więcej da się lubić, przylepka prawdziwa! Spełniam jej prośbę, przychodzę znowu, siedzę od rana do wieczora nad robotą sukienki, gawędzimy, wśród żartów i śmiechu z tych drobnych białych szmatek powstaje całość wcale znośna, jeszcze dzień jeden,