Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ależ, ojczulku, któż to powiedział że, pani Orska kuchnią się zajmuje? kiedyżby czas na to znalazła?
— Ja nie wiem, słyszałem tylko, że wyśmiewałaś ją z tego powodu.
— Ja?
— Mówię zupełnie seryo — odpowiedział ojciec — nie jest to wcale przedmiot do żartów. Radzę ci, Jadwiniu, zastanowić się trochę.
— Ja wyśmiewałam panią Orską!
— Ty, moja panno.
— Nic a nic nie rozumiem!
Powtarzałam z goryczą, wymówka ojca dotknęła mnie niezasłużenie.
— Nic a nic nie rozumiem!
Ojciec do okna mnie zaprowadził i rzekł, wskazując przeciwległą oficynę.
Cofnęłam się zdumiona.
— Znasz tę gromadkę dzieci i skrzętną mrówkę, która pomiędzy niemi ład zaprowadza? To siostra Kazimierza!...

∗                    ∗

Co się też ze mną dzieje! od przytomności prawie odchodzę, a nie wiem sama, czy płakać, czyli się gniewać. Złapałam się fatalnie... Bo, któżby mógł przypuścić, Kazimierz zawsze mi opowiadał o eleganckiej, dystyngowanej kuzynce, a ta w życiu codziennem pospolita aż pfe! A on to lis prawdziwy! gdy mu przedstawiłam krzątaninę sąsiadki, żeby choć pisnął, żeby odezwał się choć słówko. Udał, że jej zupełnie nie zna, zbladł tylko, zaprzestał żartów, spoważniał, ale to trwało jedną chwilę.
O, gdybym wtedy mogła przeczuć i domyśliwszy się prawdy, obrócić w żart całą rozmowę, byłoby wszystko inaczej, a teraz...