Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uczynić zadość, przyrzekła pierwej złożyć wizytę mamie, choć jak powiada, trudno jej się wybrać, rzadko z domu wychodzi, gdyż ma kilkoro dziatek, których nie może zostawiać ze sługą.
Wracając do domu, zrobiłam wymówkę Kazimierzowi, że mi nie wspomniał nigdy o pani Orskiej.
— Jakto? — rzekł, udając ździwienie — czyż mało jeszcze mówiłem paniom o Anielce Żabińskiej?
— Tak? więc to owa Anielcia z cudownym głosem, okrzyczana piękność ***ska? Ah, czemuż nie wiedziałam! musiałaby nam zaśpiewać koniecznie.
— Wątpię, od śmierci czteroletniego synka, raz tylko jeden słyszałem ją śpiewającą na żądanie brata, który przyjechał ją odwiedzić po długiej nieobecności. Przy pierwszej aryi spostrzegłem, że chwieje się na nogach, uspokoiła mnie jednak spojrzeniem i zaczęła drugą, nie dośpiewała przecie do połowy, gdyż straciła przytomność.
— Wszak ma jeszcze kilkoro dzieci!
— Tak, i kocha je szalenie, gdy umarł mały Janek, pewny byłem, że za nim pójdzie, biedaczka.
— Zapewne Beniaminek mamusi...
— Nie sądzę, w przeszłym roku gdy zachorował najstarszy chłopiec, rozpacz Anielci wzruszyła mnie do łez, a parę lat temu spostrzegłszy dyfterytyczne zapalenie w gardle jednej z córek, sama jak szalona, w mróz, bez okrycia, w chustce tylko, pobiegła do doktora i przeziębiła się fatalnie.