Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kazimierz uchwycił mnie za rękę, w której trzymam szydełko i niemiłosiernie kaleczy się w palec.
Niepomna urazy, biegnę po kawałek płótna, bandażuję ranę, przyczem on grymasi, tłomacząc jak trzeba robić opatrunek, Zosia tymczasem składa moją robotę, i zaczynamy znowu jakąś sprzeczkę.
Stary profesor, gość nasz zwykły od niepamiętnych czasów, jowialnie się uśmiecha i rzuca dowcipną uwagę:
— Kto się kłóci, ten...
Uciekłam z pokoju po chustkę, przypadkiem zostawioną w kuchni.
Niegodziwiec!
Ani śmiem teraz spojrzéć na Kazimierza i przysięgam sobie nigdy się nie sprzeczać, by nie nastręczyć profesorowi okazyi do cytowania przysłów.

∗                    ∗

Na ostatnim wieczorku zrobiłam bardzo przyjemną znajomość. W ogóle nie jestem przyjaciółką mężatek, każda, choćby najmłodsza, w porównaniu z pannami wydaje mi się starą, a więc niestosowną do mego towarzystwa, tym razem jednak, ponieważ prócz mnie i Zosi wcale panien nie było, musiałam z konieczności odstąpić od zasady i zasiąść w gronie poważnych dam.
Szczególniej, zaraz od pierwszej chwili, zajęła mnie z nich jedna, pięknemi oczami oraz szlachetnym układem. Po bliższej rozmowie, dowiedziałam się, że jest kuzynką Kazimierza, daleką wprawdzie lecz bardzo mu życzliwą, a gdy przyszło się żegnać, zaprosiła nas najformalniej na chrzciny swej najmłodszej córeczki i chcąc przepisom towarzyskim