Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mamże powiedziéć prawdę? jest to ideał, chociaż go pani okrywasz śmiesznością!...
Jużeśmy w tym dniu nie rozmawiali z sobą.

∗                    ∗

Pan Kazimierz bywa u nas często, rodzice go lubią, Zosia za nim przepada, co do mnie, od pamiętnego wieczoru, w którym kłóciliśmy się tak zawzięcie, trzymam się zdaleka; najczęściej gram lub śpiewam, bo to mi robi przyjemność, lub wreszcie dziobię szydełkiem, mocno skomplikowane arcydzieło, zaczęte i porzucone jeszcze w przeszłym roku.
I ja także chcę być pracowitą, to mnie uwalnia od rozmowy z pewnemi osobami; zagłębiam się w rachowaniu oczek, nie tracę czasu, jestem oszczędna, nie lekceważę drobiazgów.
Zosia do mamy się uśmiecha, to znowu szeptem mówi coś do Kazimierza, mój prześladowca siada przy niej, doskonale się bawią.
Wychodzę, by ukryć rozdrażnienie, wypijam szklankę zimnej wody i wracam do saloniku, jak gdyby nigdy nic.
Kazimierz wesoły, w dobrym humorze, do mnie się przysiada, aha! nareszcie! Ja na niego uwagi nie zwracam, rachuję, dziobię jak kura.
— Panna Jadwiga zapracowywa się dzisiaj, rzecze wielbiciel „kapłanki”.
— Pięćdziesiąt trzy, cztery, pięć — recytuję jak z nut.
— Mam do pani prośbę...
— Sześćdziesiąt siedm, ośm, dziewięć — powtarzam, z trudnością od śmiechu się wstrzymując.
— Czy wybiera się pani jutro na ślizgawkę?
— O ja nieszczęśliwa! — wołam z tragicznym patosem — zmyliłeś mi pan liczenie oczek, będę musiała pruć!