Strona:Karolina Szaniawska - Na całe życie.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak to pięknie z pana strony — rzekła znowu, podając mi rękę.
Co jej się stało? — szepnąłem w duchu. — Moja fi lozofka zupełnie do siebie niepodobna.
— Ja mam do pana bardzo wielką prośbę... — rzekła, drobne rączki jak w modlitwie składając.
— Jestem na rozkazy! — krzyknąłem w uniesieniu, tak mnie dziś zachwyciło to dziewczę.
Oczy jej płonęły niezwykle silnym blaskiem, lecz ożywiona twarzyczka wyciągnęła się i pomizerniała od czasu, gdy ostatni raz byłem w zakładzie. Rodzice powitali mnie dość chłodno, matka zazwyczaj ożywiona i uśmiechnięta miała łzy w oczach i trudno było z nią się rozmówić, ojciec chodził po pokoju, chmurny także i milczący.
Do saloniku wszedł młody, smukły brunecik, z bezmyślną fizjognomją modnego eleganta, która mogłaby figurować w wystawie magazynu.
— Pan Lucjan M. — rzekła Lola — i podała mu rękę, wymawiając półgłosom moje nazwisko.
Elegancik ucałował jej rączkę z pewnem przesadnem uniesieniem, ja spojrzałem zdumiony, nie wiedząc co to znaczy.
— Teraz — odezwała się po chwili Lola, a blada jej twarzycka zajaśniała żywym rumieńcem — muszę nareszcie panu powiedzieć, dlaczego dziś zaprosiłam go do nas. Mam pana prosić, byś mnie do ołtarza poprowadził — nie odmów mi tej przysługi. Pan Lucjan jest moim narzeczonym.
Pinczerek pokazał ostre ząbki, bezmyślnie się uśmiechając, ja ukłoniłem się tylko, bo doprawdy, w pierwszej chwili, nie byłem w stanie zdobyć się na odpowiedź.