Strona:Karolina Szaniawska - Na całe życie.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nadeszło lato, wyjechałem na wieś do krewnych a używając rzecznych kąpieli, konnej jazdy i tym podobnych przyjemności, zapomniałem o całym świecie.
Wróciwszy do kawalerskiego mieszkania, które mi się teraz dziwnie samotnem wydało, znalazłem na stoliku list, adresowany drobnem, kobiecem pismem.
Zdziwiło mnie to potrosze, gdyż nie mam wcale szczęścia do pięknej połowy rodu ludzkiego i mógłbym niemal przysiądz, że słodkich bilecików nie odbierałem nigdy w życiu.
List był krótki, gdyż zawierał tylko kilka wyrazów:
„Bądź pan u nas we czwartek wieczorem.
Flora.”
Wola kobiety jest dla nas rozkazem, nic też dziwnego, że choć zmęczony długą podróżą, przespawszy się cokolwiek, ledwie zmierzch zapadł, pośpieszyłem do mieszkania rodziców Loli.
Wybiegła do mnie aż do przedpokoju, na przywitanie obydwie rączki mi podając.
Nie jestem młokosem; siwych włosów doliczyć się już nie mogę; nawet widząc, że to nic nie pomoże, przestałem je wyrywać, a jednak zmiękło mi serce, uczułem się wzruszonym tą serdecznością mojej filozofki.
— Ach! jak to dobrze, żeś pan przyszedł — wołała Flora. — Sądziłam, żeś pan chory lub wyjechałeś do Ameryki...
— Tylko do Topolówki — rzekłem, dostrajając się do wesołego tonu jej mowy — a wróciłem zaledwie przed kilkoma godzinami.