Strona:Karolina Szaniawska - Dobre wychowanie.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Że ujmie się tym sposobem trochę z programu katarynkowego, który nastawia uczniów z godziny do godziny na coraz inny motyw, że zabraknie czasu na wykuwanie chronologii, krzywda wcale niedotkliwa a jeszcze mniej groźna. Korzyści ją przerosną w tysiąckroć.
Nauczycieli uzdatnionych mamy sporo. Panowie „stąd — dotąd“ — zwolennicy kucia liczą się do wyjątków. Przedmiot wykładany bywa ze znajomością rzeczy, — ale też tylko tyle — nic więcej. Po za lekcyą, po za bramami szkoły między nauczycielami a uczniami wspólności ani śladu — żadnego wpływu, żadnego oddziaływania, a nawet sympatyi. Nauczyciel i uczeń w szkole spółczesnej, to dwa przeciwne obozy, dwa bieguny, lub istoty względem siebie obojętne, gdy nie idzie o naukę. Jeśli wytworzy się czasem stosunek serdeczniejszy, to chyba prywatnie, na gruncie neutralnym, u kogo ze znajomych przy rozrywce wspólnej. Zawiązany w szkole liczy się do zjawisk nadzwyczajnych, do osobliwości.
Przeciążenie pracą jest jednem z następstw tego braku porozumienia; nauczyciel nie zna ucznia wcale, — zna klasę, całość, przedmiotu wykładanego kurs jednoroczny. Mierzy wszystkich jedną miarą, wtłacza w jedną kwartę. Taki system już sam z siebie tamuje rozwój indywidualny: zdolności słabsze doprowadza do wysiłku, gdyż stawia im nadmierne wymagania, którym podołać nie mogą, bujniejsze niby młode rumaki pęta, by nie wybiegły z za opłotków.
Brak łączności i spójni między nauczycielami a młodzieżą przedstawia zjawisko bardzo smutne, bo oto z jednej strony rzesza przeogromna, błądząca samopas, z drugiej rodzice, ufający szkole, wierzący ślepo w szkołę i spodziewający się od niej wszystkiego.