Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przestań, Kasiu! — rzekł pan Seweryn. — Próżno matkę chorą do krzyku pobudzasz i w żalu utrzymujesz. Roznieć ogień, wody w garnki ponalewaj, mężczyzn ci przyślę, aby wieprza opalili — może i ojca przyślę, jeśli go gdzie spotkam. Mięsa ile zechcesz kupię, a resztę moja gospodyni przyrządzi wam zaraz i nic się nie zepsuje. Nie płacz; drugiego pewnie w chlewie masz?
— Oj, jest! — łkała dziewczyna; — ale maciora i to na sprzedanie!
— Tem lepiej, że krowa przebodła mniejszą sztukę — pocieszał pan Seweryn. — No, no, nie płacz; mężczyzn do opalania przyślę, a ty zostań z Bogiem.
Gdy wyszli z podwórka, rozejrzał się i rzekł:
— Niechby Joasia tu została... Słuchaj dziecko, — jest w chacie matka tej dziewczyny, kobieta chora — zapewne bardzo strapiona wypadkiem. Siądź przy niej, pogawędź i uspokój. Co masz mówić — niech ci poradzi serduszko.
Trudne zadanie dał dziewczynce pan Seweryn Od czasu, gdy przyszła pod jego opiekę, rozwinął ją dużo, rzucił snop światła na duszyczkę młodą, słabo dotąd pojmującą, a mało wrażliwą z natury. Dziś.