Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pantofelek z nogi spadł, musiała się zatrzymać, wdziać go na nogę i zawiązać. Mężczyźni tymczasem byli już daleko. Gdy wpadła za nimi do chaty, a z chaty na podwórku, ujrzała taki widok: wieprz skrwawiony leżał pod płotem, a nad nim dziewczyna załamywała ręce, krzycząc i zanosząc się od płaczu.
Dziadzio wołał, trzęsąc nią jak gruszką: nie płacz, nic wielkiego się nie stało, dziewczyna krzyczała i zawodziła:
— Oj, oj, co ja pocznę! Łysa przebodła rogiem — co ja teraz pocznę!
— Nieckę daj! — rozkazał pan Seweryn.
Dziewczyna uspokoiła się, lecz stała nieruchoma.
— Nieckę mi dawaj!
Przyniosła żądane naczynie, pan Seweryn wyjął z torby myśliwski nóż, ostry jak brzytwa — zawołał: nieckę przychyl i potrzymaj! — ciął lekko, niby chirurg — zwierzę zostało dobite. Wówczas na nowo rozległy się krzyki dwóch głosów połączonych razem: jeden lament na podwórku, drugi w chacie.
— Oj, oj, nieszczęśliwa dola!
— Oj, oj, cała nzsza chudoba! Ziela narwałam i zostało. Co ja pocznę! oj! oj!