Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Biedny! bardzo biedny! — wzdycha Joasia.

· · · · · · · · · · · · · · · ·

Na przechadzce z dziaduniem po lesie, dzieci usłyszały krzyki, dolatujące z chaty gajowego.
— Co tam się stało? — rzekł pan Seweryn zaniepokojony. Może Gielińska umarła; trzy lata luż choruje — zapewne przyszedł kres i córka płacze po niej. Chodźmy tam, chodźmy, drogie dzieci.
Lament się wzmagał.
— Oj, oj, nieszczęśliwa dola!
— Oj, oj, co ja sierota pocznę!
Dwa głosy było słychać: jeden młody i świeży, drugi chrapliwy, przytłumiony. Pan Seweryn ręką ma chnął.
— Jakieś utrapienie domowe młodą gosposię dotknęło. Chodźmy jednak, może się przydamy.
— Co to za gosposia?
— Nie będę mówił — sami ją poznacie, kiedy tak się składa.
— Oj, oj, nieszczęśliwa dola! Oj, oj!
Dziadzio nie szedł już teraz, lecz biegł — za nim w pędy Józio, a na końcu zdyszana Joasia. Dziewczynce