Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mimo pory dosyć późnej, dzieci rade były porozmawiać z dziadkiem; pan Seweryn, czując, że nie może ich tak zostawić do jutra, pierwszy się odezwał:
— Wiecie kim jest nasz gość kochany? nie przyszło wam na myśl?
— Nie.
— To pan, u którego służę.
— Dziadziu! — krzyknęła Joasia. — Więc to jest pan Horski!
— Tak — ten bogacz — ten milioner...
— O, Boże! Boże!
— Tak, wnuczko! Dostrzegłem ja oddawna, że bogaci budzą w tobie zazdrość. Oto masz jednego z takich, którym los dał piękne imię i fortunę — czy dał mu szczęście — wątpię. Przyszedł on na świat z tą niemocą kręgosłupa — bajecznemi staraniami wychowano go i rozwinięto; utrzymano przy życiu. Umie dość, czyta, jeździ po świecie, gdy doktór mu to każe, a wraca zawsze gorzki i smutny. Dopiero pośród nas odzyskuje humor.
— Bardzo kocha dziadunia?
— I ja go kocham. Znamy się już lat trzydzieści.