Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

później nastąpiło, na zawsze chyba zostanie im w pamięci tak było wstrząszające:
Gdy pani Rybacka rzekła: proszę na podwieczorek — gość spojrzał przed siebie, jak gdyby czegoś żądał — dziadek ręce do niego wyciągnął — on powiedział: nie, nie trzeba — dziadek wybiegł, on z krzesła na ziemię się zsunął i na czworakach popełzał do jadalni.
Józio zdrętwiał, Joasia blada jak marmur, chciała krzyknąć, lecz ostrzegł ją wzrok dziadka, który ze służącym pojawił się w progu. Zacisnąwszy usta, krzyk w sobie zdławiła. Lokaj podniósł pana, jak przedtem, na krześle go umieścił i poduszkę dał pod nogi.
Upłynęła długa chwila zanim dzieci odzyskały równowagę. Pani Jadwiga podsuwała gościowi jedzenie, dygocąc całem ciałem; on śmiał się, o podróży dalekiej mówił, o krajach obcych, postępie i przemyśle. Zdawało się, że jest szczęśliwy, że przywykł już być tem, czem go zrobiła straszna choroba jakaś — że z losem swoim się pogodził. Gdy odjeżdżał, do karety go ponieśli; jeszcze z powozu wołał: — czekam was, czekam; pamiętajcie o mnie!...