Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tracąc, żaden jednak do dorożki nie pośpieszył. Stali i patrzyli, jak sobie ten olbrzym radę da, jeśli ma tutaj z tyloma tobołkami wysiąść, a ciekawość ich paliła, czego chce i o kogo pytać będzie.
Niedługo czekali. Olbrzym — bo tak wyglądał poważny jegomość, z brwiami niby dwa krzaki przysypane szronem, twarzą kościstą, długim nosem orlim — nie widząc stróża, sam zaczął ruchomości swoje dźwigać. Dorożkarz mu pomagał, ukłoniwszy się przy zapłacie, i wkrótce jedno za drugiem przenieśli do bramy.
Starsi chłopcy wyszczerzali zęby, szepcząc między sobą, Józio za plecami nieznajomego skrzywił się i wywiesił język. Czy stary jegomość widział to, czyli też nie dostrzegł, objaśnić nie możemy; zaglądał do mieszkania stróża, wychodził na ulicę, szukał, wreszcie zapytał, w stronę Józia się zwróciwszy.
— Mój chłopcze, gdzie jest mieszkanie państwa Rybackich?
Józio był obrażony.
Wszak ma na sobie bluzę szkolną, jako uczeń drugiej klasy, co prawda warunkowy, bo aż trzy przedmioty na zawadzie mu stanęły, bądź co bądź jednak