Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie dlatego że aniołki, jeno że dzieciakom jak w niebie; — tłómaczyła Balicowa ze łzami w oczach. — Panieneczko złota, alboż nam ludziom pracującym łatwo takiego drobiazgu szczerze dopilnować? Ojciec i matka muszą iść w pole, bo czego nie zasiejesz, nie oczyścisz z chwastu, tego mieć nie będziesz; a sianokos, a żniwa, a kopanie kartofli, potem siewy! Wciąż robota i robota od wiosny przez lato i jesień; dzieciak w domu sam. Bywa, że do zapałek ciekawy, roznieci ogień, całą chudobę puszcza z dymem, bywa, że w studni się topi, w rowie, nawet w beczce.
— U ojców krowa pobodła dziecko i umarło — rzekła jedna z dziewczynek wyłuskujących strączki.
— U Bajora mrówki zjadły dziewuszkę, co ją kobieta na ziemi położyła — przychodzi, — pocięte jak nożem — dodała Balicowa. — Odkąd panienka wymyśliła „niebo“, wypadek się nie trafił. Każdego dnia jedna gospodyni daje garniec mleka, chleb, czasem bułkę kupimy, czasem trochę obwarzanków — codzień jedna pomaga pani starszej. Wypadkiem ja tu dziś — cni mi się bez chłopaka w domu — to i siedzę. Ale że według mnie — jak robić co, to robić, więc chociaż małych dzieci nie mam, mleko i chleb raz na trzy tygodnie daję —