Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

młoda osoba w ciemnej sukni a pochylała się ku obojgu silna, choć smukła, wiejska kobiecina.
— Witamy pannę Zofię! — wołał zdaleka pan Seweryn.
Nauczycielka żywo z kolan się podniosła.
— Dzień dobry, dzień dobry! — mówiła ucieszona. — Myślałam, żeście państwo o nas zapomnieli.
— Co za przypuszczenie!? Dzieciaki, które oto pani ma przed sobą, już was kochają wszystkich. Rwały się tutaj, nie mogłem im odmówić, więc jesteśmy.
— Dziękuję, — odparła nauczycielka, całując w głowę Joasię i Józia — poznamy się bliżej i pokochamy jeszcze bardziej.
Uwagę Józia zwrócił chłopczyk, leżący na sianie, skrzywiony, bo wylękły obecnością nieznajomych ludzi. Joasia podała mu garść wisienek.
— To Kostek Balikowej — rzekł pan Seweryn, rzuciwszy okiem na matkę i na dziecko. — Cóż mu jest? chory ten urwisek? co mu się stało? wygląda dobrze — i tłuścioch i czerwony...
— Zwichnął nóżkę — odparła panna Zofia; dużo miał strachu, lecz nastawiłam ją i ból przeszedł. Leży,